Sprawiedliwość nie jest państwowym monopolem – odpowiedź Franciszka Pałuckiego na krytykę lewicyPropozycja, która zburzyła święty spokój monopoluRadykalna Lewica wpadła w furię, gdy zaproponowałem zniesienie państwowego monopolu prokuratury i dopuszczenie prywatnych usług śledczych. „Pałucki chce sprywatyzować sprawiedliwość i sprzedać ją jak towar na targu” – parafrazując jej słowa grzmiała Nadzieja Bańkosz, ostrzegając przed rzekomym chaosem. Bogaci kupią sobie wyroki, a dzieci i emeryci zostaną bez ochrony mówiła. Cóż, czas odpowiedzieć jasno i bez pardonu. Moja propozycja jest prosta: oddać sprawiedliwość ludziom, uwolnić ją od biurokratycznych kajdan. Nie zamierzam sprzedawać sprawiedliwości – chcę zdjąć państwową klapę z jej oczu, by wreszcie mogła działać efektywnie, uczciwie i dla wszystkich, a nie tylko na pokaz.
Państwo traktuje sprawiedliwość jak swój folwark, a obywateli jak petentów w długiej kolejce. Dosyć tego – rynek potrafi lepiej! – piszę te słowa z pełnym przekonaniem, bo wierzę, że wolni ludzie zorganizowani w ramach dobrowolnych instytucji potrafią wymierzać sprawiedliwość skuteczniej niż odgórnie sterowany monopol.Państwowy monopol kontra otwarty rynek usług prawaMonopol państwa na prokuraturę to ewenement, który wcale nie gwarantuje sprawiedliwości. Przeciwnie – monopolista ma pokusę lenistwa, nadużycia władzy i ignorowania potrzeb „klientów”, czyli nas, obywateli. Dzisiejsi prokuratorzy to często urzędnicy realizujący polityczne polecenia albo statystyki, zamiast walczyć o interes pokrzywdzonych. Ofiara przestępstwa bywa sprowadzona do roli bezradnego widza, podczas gdy państwowy oskarżyciel może umorzyć sprawę z braku „wystarczających zasobów” albo pójść na ugodę z bandytą dla świętego spokoju statystyki. Czy tak ma wyglądać sprawiedliwość? Lewica powiada, że to „wartość publiczna”. A ja pytam: co to za wartość, którą monopolista rozdaje wedle własnego widzimisię? Gdzie tu podmiotowość obywatela?
Historia uczy, że nie zawsze to państwo goniło przestępców. W XVIII-wiecznej Anglii ciężar ścigania przestępstw brały na siebie ofiary i prywatne osoby – cały system bazował na prywatnych oskarżycielach wspieranych przez dobrowolne stowarzyszenia ścigania przestępców. Brzmi jak anarchia? Bynajmniej – to działało przez dekady. To dzięki takiej społecznej mobilizacji wiele zbrodni nie uchodziło płazem. W tamtym systemie sprawiedliwość była sprawą wspólnoty, a nie tylko urzędniczego gabinetu. Dzisiejsza Polska mogłaby czerpać z tej tradycji, zamiast kurczowo trzymać się scentralizowanego modelu, który nie działa.
Lekcje z rynku: Uber, Spotify i dobrowolne inicjatywyKrytycy pytają, czy rynek poradzi sobie z tak wrażliwą dziedziną jak wymiar sprawiedliwości. Odpowiadam: popatrzmy na inne obszary, gdzie rozbicie monopolu przyniosło znakomite efekty. Przykład pierwszy z brzegu – transport. Przez lata w miastach królowały korporacje taksówkowe o mentalności “czekaj i płać”. Ileż to razy pasażer słyszał, że taniej i lepiej się nie da. Uber rozbił ten układ w pył – nagle przejazd stał się tańszy, dostępny od ręki, a kierowca stara się o dobrą ocenę. Monopolista wołał: „będzie chaos na drogach!”, ale kierowcy i pasażerowie szybko znaleźli nowy ład, oparty na wzajemnych ocenach i reputacji. Czas oczekiwania spadł, ceny spadły – jakość wzrosła. Czy sprawiedliwość nie zasługuje na podobną rewolucję jakościową?
Spójrzmy na kulturę. Kiedyś istniały monopole dystrybutorów muzyki, państwowe media trzymały łapę na emisji – efektem była szara strefa piractwa i ograniczony dostęp. Potem przyszedł Spotify i pokazał, że innowacyjna usługa prywatna potrafi rozwiązać problem, dać ludziom dostęp do muzyki legalnie, tanio i wygodnie. Cała branża odbiła się od dna: streaming zatrzymał spadek przychodów muzyków i zaczął znów napędzać rozwój rynku. Kto by pomyślał – rynek, odpowiadając na potrzeby ludzi, uratował „wartość publiczną”, jaką jest kultura, przed skutkami topornej kontroli i piractwa.
Wreszcie sektor społeczny: nie brakuje organizacji pozarządowych i stowarzyszeń pro bono, które bez grosza z państwowej kasy dostarczają realnej sprawiedliwości ludziom pokrzywdzonym. Stowarzyszenia takie jak Sosnowieckie Stowarzyszenie Sprawiedliwości Społecznej latami walczą w sądach o prawa lokatorów, wyciągając ich sprawy na światło dzienne i doprowadzając do wyroków przywracających sprawiedliwość. Fundacje prawnicze udzielają darmowej pomocy prawnej najuboższym tam, gdzie państwowy system pomocy odmawia lub nie nadąża. Stowarzyszenie Przeciw Bezprawiu otwarcie mówi: „Oferujemy bezpłatne poradnictwo i nieustannie wspieramy obywateli w walce o sprawiedliwość. Jesteśmy tam, gdzie inni milczą”. Tam, gdzie państwo zawodzi, obywatele sami organizują się, by bronić najsłabszych. To najlepszy dowód, że społeczeństwo potrafi zatroszczyć się o sprawiedliwość oddolnie – często skuteczniej i z większym sercem niż zimna machina urzędnicza.
Mity i obawy lewicy – konfrontacja z rzeczywistościąLewica wytacza przeciw mnie kilka podstawowych zarzutów. Czas rozwiać te wątpliwości jeden po drugim:
Mit 1: „Sprawiedliwość to wartość publiczna, nie wolno jej poddawać rynkowi.” – Wartość publiczna nie oznacza państwowego monopolu! Czy bezpieczeństwo żywności nie jest wartością publiczną? A jednak nikt rozsądny nie proponuje państwowego monopolu piekarni czy sklepów spożywczych. Przeciwnie – właśnie dlatego, że jedzenie jest tak ważne, powstał bogaty rynek zapewniający nam chleb lepszy i tańszy niż gdyby piekł go jeden państwowy moloch. Podobnie ze sprawiedliwością: im cenniejsza, tym bardziej wymaga zaangażowania wielu sił społecznych, konkurencji pomysłów i metod. Rząd nie ma monopolu na moralność ani na rację. Jak celnie ujął to Ron Paul, „Freedom is not defined by safety. Freedom is defined by the ability of citizens to live without government interference.” – wolność (a sprawiedliwość jest jej częścią) to życie bez wszechkontroli państwa. Nie potrzebujemy fikcyjnego „bezpiecznego” światka pod kloszem urzędników; tylko społeczeństwo wolnych ludzi, choć mniej przewidywalne, może być naprawdę sprawiedliwe.
Mit 2: „Będzie nierówność – bogaci kupią sobie lepszą sprawiedliwość, a biednych nie będzie stać.” – Ten argument brzmi jak ponury żart, bo czyż dziś biedni mają równy dostęp do sprawiedliwości? Spójrzmy prawdzie w oczy: bogatszy już teraz zatrudni sztab drogich adwokatów, prywatnych detektywów, wywrze naciski polityczne – i często uchodzi mu więcej. Biedny zaś czeka miesiącami, aż prokurator łaskawie zajmie się jego sprawą, a w sądzie dostaje obrońcę z urzędu przeciążonego setką podobnych przypadków. To jest ta równość? W modelu, który proponuję, konkurencja obniży koszty usług śledczych i prawnych, tak jak konkurencja na rynku telekomunikacji sprawiła, że dziś nawet niezamożni mają smartfony, o jakich bogacze 20 lat temu mogli pomarzyć. Prywatne firmy śledcze będą rywalizować o reputację skutecznych i uczciwych – być może będą oferować abonamenty czy ubezpieczenia prawne dostępne dla przeciętnego obywatela, które zapewnią wsparcie w dochodzeniu sprawiedliwości, gdy zajdzie potrzeba (istnieją już dziś polisy pokrywające koszty pomocy prawnej). Poza tym organizacje non-profit i fundacje mogą wspierać tych naprawdę ubogich – tak jak dziś czynią to prawnicy pro bono. Zamiast obecnej fasady równości, dostaniemy realne szanse: kto pokrzywdzony, ten znajdzie pomoc na rynku albo w sektorze społecznym, a nie odbije się od drzwi prokuratury.
Mit 3: „Prywatne śledztwa zagrożą dzieciom i seniorom, bo firmy nie będą się nimi przejmować – liczy się zysk, nie dobro słabszych.” – Argument odwołujący się do naszych emocji, ale zupełnie chybiony. Po pierwsze, nikt nie mówi, że z dnia na dzień zniknie policja czy instytucje publiczne – one nadal mogą działać, jeśli okażą się konkurencyjne. Po drugie, firmy na wolnym rynku dbają o reputację. Żadna agencja detektywistyczna ani kancelaria nie chce być okrzyknięta tą, która ignoruje sprawy np. skrzywdzonych dzieci. Presja społeczna i medialna w wolnym społeczeństwie to potężna siła – firma, która odmówi pomocy ofierze tylko dlatego, że ta jest biedna lub słaba, szybko narazi się na bojkot i zniknie z rynku. Po trzecie, już dziś istnieją liczne fundacje chroniące dzieci i seniorów, które z pewnością w otwartym systemie wymiaru sprawiedliwości zyskają jeszcze większe pole do działania. Prywatne czy społeczne inicjatywy mogą specjalizować się w ochronie najsłabszych – np. fundusze powiernicze finansujące ściganie przestępstw wobec dzieci, organizacje seniorske ścigające naciągaczy żerujących na emerytach itd. Dlaczego zakładać, że w wolnej Polsce ludzie nagle stracą serce? To raczej państwowa biurokracja nie ma serca, zasłania się procedurami i zostawia ofiary same sobie. Społeczeństwo obywatelskie ma serce – co widzimy już teraz w akcjach charytatywnych, zbiórkach na leczenie, pomocach prawnych pro bono.
Mit 4: „Zapanuje chaos regulacyjny i bezprawie – każdy będzie miał własną policję, własny kodeks!” – To klasyczny straszak, który nie wytrzymuje zderzenia z faktami. Czy wprowadzenie konkurencji oznacza brak zasad? W żadnym razie. Prawo nadal obowiązuje to samo – różnica polega na tym, kto je egzekwuje. Państwo może (a nawet powinno) w takiej reformie pełnić rolę arbitra ostatniej instancji, ustanawiać ramy prawne i licencje minimalne dla podmiotów śledczych, tak by spełniały standardy. Ale w tych ramach może działać wiele podmiotów, tak jak wiele banków działa w jednym systemie finansowym czy wiele szkół (publicznych i prywatnych) realizuje jedną podstawę programową. Czy mnogość szkół oznacza „chaos edukacyjny”? Nie – to raczej wzbogacenie oferty. Podobnie będzie z wymiarem sprawiedliwości: normy prawne są wspólne, lecz ich egzekwowaniem zajmują się różne agencje. Jeśli dwie agencje weszłyby w spór kompetencyjny, rozstrzyga niezależny sąd – dokładnie tak samo, jak obecnie rozstrzyga spory kompetencyjne między różnymi organami państwowymi. Tyle że sądy też mogłyby być częściowo prywatne lub arbitrażowe, co już się dzieje na polu gospodarczym (sądy arbitrażowe rozstrzygają spory firm z różnych jurysdykcji i jakoś świat się od tego nie zawalił). Chaos nie wynika z pluralizmu, lecz z braku jasnych reguł. Reguły możemy ustanowić – np. obowiązek rejestrowania agencji śledczych, standardy dowodowe, kodeks etyczny – a potem pozwolić im działać. Porządek wyłaniający się oddolnie bywa zdrowszy niż narzucony centralnie. Rynek jest w istocie otwartą siecią usług, gdzie współpraca i konkurencja tworzą spontaniczny ład – jak powiedział Javier Milei: „Rynek to proces odkrywania, gdzie kapitaliści znajdują właściwą drogę, dostosowując się do potrzeb ludzi. Gdy państwo im przeszkadza, niszczy te procesy i dławi postęp”. Nie bójmy się więc otwartości – bo większy pluralizm to mniejsze pole dla układów, korupcji i zaniedbań.
Wizja wolności: od Rothbarda i dalej polską drogąMoje poglądy nie biorą się znikąd. Czerpię z najlepszych tradycji myśli wolnościowej. Murray Rothbard już dekady temu dowodził, że wszystko, co robi państwo, sektor prywatny zrobi efektywniej – dotyczy to także bezpieczeństwa i wymiaru sprawiedliwości. To Rothbard nazwał państwo „zorganizowanym rabunkiem na wielką skalę”, bo państwowy monopol utrzymuje się z przymusowego odbierania nam pieniędzy (podatków), a potem świadczy nam usługi takie sobiej jakości. Ron Paul – lekarz, kongresmen, libertarianin – przestrzegał, że „kiedy oddajemy rządowi władzę decydowania za nas... de facto uznajemy, iż państwo jest właścicielem nas samych”. On także przypomina, że bezpieczeństwo oferowane przez rząd za cenę wolności to iluzja: „Government cannot create a world without risks... Only a totalitarian society would even claim absolute safety as a worthy ideal”. Nasza polska lewica właśnie taki totalny fetysz bezpieczeństwa wyznaje – w imię „bezpieczeństwa” gotowa odmówić nam prawa do decydowania o własnym życiu i własnej sprawiedliwości. Javier Milei, współczesny argentyński libertarianin i reformator, trafnie zauważa: „Państwo niczego nie tworzy, państwo niszczy. Nic nam nie może dać, bo samo nic nie produkuje – a gdy próbuje, robi to marnie”. Czyż polski wymiar sprawiedliwości nie jest żywym dowodem tych słów? Wolny rynek to nie znaczy brak zasad – to zasady uzgadniane dobrowolnie. Milei przyrównuje rynek do procesu współpracy społecznej – i tak właśnie widzę przyszłość polskiej sprawiedliwości: jako współpracę społeczną wielu podmiotów, w miejsce skostniałego monopolu.
Moja wizja jest wyrazista i jednoznaczna. W sprawiedliwości, tak jak w gospodarce, komunikacji czy kulturze, monopol państwowy prowadzi do stagnacji, nadużyć i nepotyzmu. Konkurencja i dobrowolność dają bodźce do poprawy jakości, upraszczają procedury, zmuszają do szacunku wobec „klienta”, którym tu jest obywatel szukający sprawiedliwości. Nie ma powodu, by akurat prokuratura była świętą krową poza logiką wolnego wyboru. Nie dajmy się zastraszyć krzykom o „chaosie” – to stary chwyt monopolistów, którzy każdą zmianę malują jak koniec świata. Państwowy aparat boi się konkurencji, bo wie, że przy zderzeniu z energią wolnych ludzi wypadnie blado.
Państwo jako sługa, nie panNa koniec pragnę podkreślić: nie proponuję niczego, co zabrałoby komukolwiek prawo do szukania sprawiedliwości – wręcz przeciwnie, chcę te prawo przywrócić obywatelom. Państwo w mojej wizji przestaje być panem-dyspozytorem łaski sprawiedliwości, a staje się sługą, strażnikiem ram, w których społeczeństwo samo tę sprawiedliwość realizuje. To zmiana ideowa: od kolektywizmu do indywidualnej podmiotowości. Lewica wierzy w przymus i centralizm – ja wierzę w wolność i oddolny ład. Sprawiedliwość nie może być własnością państwowej kasty. Nadszedł czas, by oddać ją ludziom. Kto naprawdę ufa społeczeństwu, ten poprze mój postulat zniesienia monopolu prokuratury. Reszta niech krzyczy o chaosie – historia pokaże, że to wolność, a nie państwowy dyktat, rodzi ład i sprawiedliwość. „Don’t steal – the government hates competition!” – głosi słynny cytat przypisywany Ronowi Paulowi. Pozwólmy więc wreszcie wejść konkurencji w obszar, który państwo dotąd zawłaszczyło. Nie bójmy się wolności w wymiarze sprawiedliwości. Tylko wtedy prawo naprawdę będzie służyć ludziom, a nie odwrotnie. Vivat wolny rynek sprawiedliwości! To nie utopia – to droga do prawdziwie sprawiedliwego, wolnego społeczeństwa.
Franciszek Pałucki